Jest środa wieczór, kończę ostatni trening przez sobotnim Runmageddonem. Trenerka Magdalena Musiał (https://www.facebook.com/magda.musialll) jest zadowolona, stwierdza, że jestem gotowa 🙂 Ja czuję się dobrze i ze spokojem wracam do domu.
W czwartek rano budzę się z bólem głowy, szybko kojarzę przyczynę ze stresem przed sobotnim zmaganiami, biorę tabletkę od bólu głowy i jadę do pracy. Po paru godzinach znowu odzywa się ból głowy, znowu biorę tabletkę i działam dalej. Przychodzę wieczorem do domu i dopadają mnie dreszcze. Dreszcze to u mnie pierwsza oznaka przeziębienia, ale mam już na to sposób. Godz. 20.00 herbatka z cytryna i imbirem, godz. 21.00 herbatka z cytryną i imbirem, godz. 22.00 herbatką z cytryną i imbirem. Nie mogę sobie teraz pozwolić na przeziębienie. Dreszcze przechodzą. W nocy budzi mnie ból głowy, biorę tabletkę i kładę się dalej spać.
W piątek rano budzę się rześka i pełna energii i nie mam bólu głowy. Jest dobrze 🙂 Idę do pracy.
O 10.00 mam spotkanie w innej firmie. Spotkanie kończy się o 11.00. Wstaje i chcę podać rękę na pożegnanie i nie mogę. Muszę się obrócić całym ciałem. Bo ręką mogę ruszać tylko na wprost. Nie mogę też ruszać głową. Kark mam taki spięty i plecy, że nie mogę ruszać głową ani rękoma na boki ani do tyłu. To musi być ze stresu. Organizm broni się przed niebezpieczeństwem. Przez wychodzeniem ze strefy komfortu. Ból głowy i dreszcze nie zadziałały to zablokował mi organy ruchu, które na Runmageddonie będą mi najbardziej potrzebne. Nasz mózg jest naprawdę genialny!
Taka sztywna wsiadam do samochodu i wracam do biura prowadząc, jakbym miała kołnierz ortopedyczny na sobie. W biurze mówię, że ja nie wiem jak ja mam jutro biegać i skakać, jak ja nie mogę ruszać głową ani rękoma. Mam totalnie spięte plecy. Na szczęście jedna z koleżanek trochę zna się na masażu. Także siedzę za biurkiem, a ona mnie masuje. Stwierdza, że wszystko mam napięte, trochę naciska tu i tam. Napięcie minimalnie ustępuje i minimalnie powiększa mi się zakres ruchów głową i rękoma.
Tymczasem zaraz trzeba jechać na kolejne spotkanie, w ogóle dzień w pracy mam zaplanowany do 20.00, więc nie za bardzo będzie można coś zrobić, znaleźć jakiegoś masażystę, cokolwiek kombinować, bo będę bardzo późno w domu. Mam nadzieję, że to się jakoś rozejdzie.
Godzina 20.00 ja nadal mam spięty kark i plecy. Ale jadę do Biura Zawodów, odebrać pakiet startowy, z nadzieją, że jednak odzyskam sprawność do rana. Idąc do biura staram się nie patrzeć na przygotowane ścianki, żeby się nie denerwować, ale nie udaje się. Już te obrazy mam przed oczami. Podpisuję sztywna oświadczenie, że mój stan zdrowia pozwala na takie zawody. I wracam do domu. Po drodze stają mi przed oczami te przeszkody i zaczynam mieć głowę pełną myśli: po co ja to robię? przecież ja nie lubię taplać się w błocie, ani wchodzić do zimnej wody, przecież mogę sobie zrobić krzywdę, przecież…. I czuję jak się coraz bardziej boję i nakręcam.
Cały ten nagromadzony strach kotłuje mi się w głowie. Czuję coraz szybsze bicie serca, trudno mi się skupić na jeździe. I nagle mówię sobie: Ok, a co byś mogła myśleć pozytywnego o tej sytuacji? Co dobrego mogłoby się wydarzyć z udziału w tym biegu? I wtedy przychodzą mi do głowy myśli takie jak: że mogłabym zrobić coś czego normalnie bym nie zrobiła, że będzie to fajne doświadczenie działania w grupie, że będę prosić o pomoc, chociaż zwykle wolę robić rzeczy sama, że to będzie przygoda, że pokonam swoje lęki, że będzie fajna atmosfera i niecodzienne przeżycie. I nagle jak za dotknięciem różdżki napięcie w plecach odpuszcza. Czuję jak mogę bardziej kręcić głową i że mogę ruszać lewą ręką w pełnym zakresie. Tylko prawą rękę nie mogę ruszać i przy każdym ruchu czuję ból. Jakby mnie ktoś pobił po prawej stronie pleców i teraz mam tam siniaki. Każdy ruch to ból. Jednak przez 14 godzin miałam spięte plecy i teraz mam tam chyba zakwasy.
Ale cieszę się, bo jest jakiś postęp. I najfajniejsze jest to, że nie czuję już tego strachu tak bardzo, tylko widzę ten Runmageddon jako coś pozytywnego. Chcę tego wszystkiego doświadczyć. Czegoś nowego się nauczyć, coś w sobie pokonać. Teraz muszę tylko odzyskać pełen zakres ruchów w prawej ręce.
Wracam do domu, oceniam, że wejście do wanny wymaga zbyt dużo ruchów, a każdy ruch to ból, więc rezygnuję, wypijałam lampkę wina, słucham relaksującej muzyki i cały czas sprawdzam jak bardzo mogę ruszać prawą rękę. Na razie nie bardzo.
Około 23.00 kładę się spać. Po 3 godzinach budzę się i czuję jak bolą mnie plecy z prawej strony. Do rana nie mogę już zasnąć i za każdym razem jak chcę obrócić się na inny bok, to jest to powolna operacja przekładania najpierw prawej ręki, potem reszty ciała, albo na odwrót, najpierw ciało, potem ręka.
Wstaję o 8.00 i idę do wanny. Ciepła kąpiel powoduje, że zakres ruchów mi się zwiększa. Jem śniadanie, i ciągle ruszam prawą ręką. Z minuty na minutę pomalutku mam coraz większy zakres, chociaż ból nie przechodzi. Zaczynam kalkulować przeszkody. Które są na nogi, a które na ręce. Te na nogi wydają mi się zupełnie proste. Jak przebiegnięcie przez opony, wejście do morza. Nagle wejście do morza, o tej porze roku jawi mi się jako coś prostego! Tylko z tymi przeszkodami, które wymagają pracy rąk nie wiem jak będzie.
Przed 10.00 władam strój sportowy, żeby się wprowadzić w klimat i wtedy czuję szybsze bicie serca, ale to już znam, więc szybko się uspokajam. A przynajmniej tak myślę, bo zaraz wybucham płaczem. Jestem zestresowana tym, że nie mogę w pełni ruszać prawą rękę, każdy ruch to ból, a o 12.00 mamy wyjeżdżać do Gdyni, bo moja grupa zaczyna o 13.40. Siadam na kanapie i płaczę. Muszę to z siebie jakoś wyrzucić. Jest chwila po 10.00, przypomina mi się, że mam kupić jeszcze 2 pary rękawiczek ochronnych dla koleżanek. Ubieram się i idę do sklepu. Jest piękny dzień. Idealny dzień na kwietniowy Runmageddon. Delektuję się słońcem. Wracam do domu, decyduje się znowu wejść do wanny. Znowu mogę trochę więcej ruszać ręką. Oceniam, że do 13.00 powinna mi wrócić pełna sprawność. O 11.30, na dwie godziny przed startem, jem zaplanowany obiad, biorę 2 tabletki przeciw bólom mięśniowym i o 12.00 wyjeżdżamy zgodnie z planem.
Na miejscu przed metą atmosfera napięcia i ekscytacji. Moja grupa nazywa się Dam Radę i została zorganizowana przez Krzyśka Herdzika (http://www.youcanbusiness.pl), jednego na najlepszych liderów jakich znam. Czuję, że będzie dobrze. Chociaż w powietrzu czuć pomieszanie strachu i oczekiwania, to ja cieszę się, że w ogóle jestem. Jeszcze parę godzin temu to nie było takie pewne.
Z koleżanką staramy się nie patrzeć na przeszkody. Lepiej się nie denerwować i nie nakręcać. Biorę kolejne 2 tabletki przeciwbólowe i ruszamy.
Pierwsza ściana z opon i pierwszy strach. Wchodzę po oponach na górę i boję się. Ktoś mówi: zamknij oczy, zamykam oczy, ktoś woła: nie patrz w dół, nie patrzę w dół. Trochę trzęsąca schodzę na dół. Czekam, aż wszyscy z mojej grupy pokonają przeszkodę. Pomagamy sobie nawzajem. I to jest właśnie to co jest najlepsze w Runmageddonie. Wszyscy sobie pomagają. Czuję, że jakoś dam radę. Zaraz wchodzimy do wody. Nie mam ani chwili wahania. W mojej głowie po tych wcześniejszych zmaganiach, wejście do wody to pikuś. Ale zaraz trzeba się zanurzyć głową, bo jest przeszkoda. To szok. I od razu pojawia się myśl: co ja tu robię? Szybko ją odganiam. Potem jeszcze raz mam taką myśl i jeszcze jeden kryzys, gdzie trudno mi odgonić te myśli. Ale nauczyłam się już przygotowując się do maratonu, że takie myśli trzeba po prostu ignorować i robić swoje i iść dalej i ona same znikną.
W ogóle to potem już nie boję się żadnej przeszkody. To prawda, że zawsze proszę o pomoc. W ogóle to słowa: Pomożesz mi? Czy ktoś mi pomoże? Niech mi ktoś pomoże. Pojawiają się najczęściej. I wszyscy nawzajem sobie pomagamy.
Tuż przez piątym wejściem do wody, która ma tylko 5 stopni, dziewczyna obok mnie mówi: Nie ma mowy, nikt mnie nie zmusi, żebym znowu weszła do wody. Podchodzę do niej i mówię: Co Ty mówisz, dasz radę, biorę ją pod rękę i ciągnę do wody. Wchodzimy razem. Jest naprawdę zimno. Wszyscy jesteśmy zmarznięci do szpiku kości. Jeden gość za mną żartuje, że jaja to mu z brzucha wyjdą chyba dopiero po Świętach. Wszyscy parskamy śmiechem. Wychodzimy z wody i idziemy dalej.
I wtedy jest już najgorzej. Jestem totalnie przemarznięta. Mam problem z zaciskaniem rąk, bo są takie zmarznięte i chwytaniem lin, trzymaniem czegokolwiek. Ale idę dalej i pokonuję kolejne przeszkody. W którymś momencie idę zboczem skarpy, jest bardzo ślisko. Pytam się gościa przede mną czy mogę go złapać za rękę, bo boję się, że spadnę, on, że jasne. Chwytam go mocno za rękę. Komentuje tak, że własna żona tak go nie ściska za rękę, jak tu kobiety na Runmageddonie. Po chwili pytam gościa za mną czy też mogę go złapać. Nigdy za wiele asekuracji. A wtedy to już naprawdę nie chcę spaść, bo to by znaczyło, że trzeba by się znowu wdrapywać, a ja już chcę tylko do mety. Najszybciej jak się da. Łapię go też za rękę. I tak idziemy gęsiego jak na szkolnej wycieczce trzymając się za ręce.
Chwilę potem dochodzę do przeszkody z linami. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła je mocno chwycić, ręce mam sztywne. Pytam czy coś innego można zrobić. Można. Można wejść do lodówki z lodem. Od razu jestem chętna. Przecież gorzej być nie może. Jestem taka zmarznięta. I przynajmniej poleżę, chwilę odpocznę. Na szczęście nie mam klaustrofobii.
Potem przede mną już ostatnia ściana, próbuję się na nią wdrapać, ale buty mi się ślizgają, nie mam też już siły w rękach.
Proszę stojącego obok chłopaka o pomoc. Wchodzę przez niego.
Na koniec tuż przed samą metą stoi grupa z poduszkami i tworzą taki ludzki mur, trzeba się przez niego przebić. Mówię do nich: Teraz to mnie na pewno nie zatrzymacie! Przebijam się przez nich. Jestem na mecie. Jestem zwycięzcą!
Teraz z perspektywy tych kilku godzin po, powiem tak: Polecam! Jeśli jesteś zdrowy, chcesz się spróbować, to weź udział w Runmageddonie.
Ważne, żebyś miał fajną grupę, super lidera i poćwiczył parę miesięcy wcześniej, bo to Ci się przyda.
Ale naprawdę warto.
Zobaczysz świat z zupełnie innej perspektywy i zobaczysz, że możesz, że możesz więcej niż Ci się wydaje.
Powodzenia!
Gratuluję odwagi i samozaparcia! Namówiłaś mnie na kolejny Runmagedon 🙂 Pozdrawiam!
Super Partycja, naprawdę polecam w tym udział 🙂
Gosia, jesteś genialna, pokonałaś własne słabości, fajnie opisujesz swoje doświadczenia i czytelnie przedstawiasz swoje odczucia.
Dziękuję Ci za to, że się tym z nami podzieliłaś!
Cieszę się, że Ci się podobało. To była naprawdę walka ze sobą i swoim strachem 🙂