Kintsugi to stara japoństa sztuka sklejania złotem potłuczonej ceramiki. Zamiast wyrzucać coś co się potłukło, można to ładnie skleić, żeby nadal służyło.
Ale to tylko warstwa zewnęrzna namacalna, bo kintsugi towarzyszy też filozofia takiego pięknego „sklejania” życia.
Żeby być naprawdę dobrym w kintsugi, trzeba dobrze poznać połamane skorupki, trzeba okazać dużo cierpliwości i precyzji, żeby dokładnie dopasować potłuczone elementy, trzeba też kreatywności, jeśli brakuje jakiś elementów, bo można brakujące cześci zastępować skorupkami z innych przedmiotów.
W efekcie powstaje jakby nowy design oryginalnego naczycia. A, że te elementy łączone są złotem, można powiedzieć, że ten nowy design może być nawet ciekawszy od oryginalnego nie połamanego naczynia.
I tak samo może być w naszym życiu. Doznajemy w nim różnych ran, które można poskładać w jeszcze lepszą osobowość, w lepszy charakter.
„Zdarzają się rzeczy, które nie czynią nas silniejszymi, nawet jeśli przeżyjemy. Chcemy wierzyć, że czas nas uleczy sam z siebie. Ale czas nie jest lekarstwem, jeśli pozostajemy bierni. Wtedy po prostu upływa, obojętny.
Kintsugi pokazuje nam, jak objąć nasze uszczerbki, pęknięcia, rysy. Nasze rany. Słabość i ułomność. Naszą kruchość i przemijalność.
Jeśli się postaramy, możemy stworzyć nową całość z rozbitych części i łączących je blizn. Blizny po bólu, cierpieniu spowodowane utratą, doznanych upokorzeniach są widoczne. Takie pozostaną. Do końca. Nie ukrywamy ich w poszukiwaniu sztucznej doskonałości.
Niedoskonałości i przemijanie to część tego, kim jesteśmy. Część naszej podróży. I to właśnie jest piękne” – fragment z książki Purezento Joanny Bator.
Życzę dużo spokoju, uwagi, cierpliwości i miłości do siebie, w pięknym sklejaniu siebie, swojego życia 😊
Małgosia